Geoblog.pl    adrogadlugajest    Podróże    Tajlandia 2013    Bangkok dzień trzeci
Zwiń mapę
2013
21
kwi

Bangkok dzień trzeci

 
Tajlandia
Tajlandia, Bangkok
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9333 km
 
Blady świt zaskakuje. Burza i to taka spora burza. Tutaj jednak przekonujemy się o tym jak takie burze wyglądają pod tą szerokością geograficzną. Hucznie i ale krótko. W zasadzie kiedy wychodzimy z hotelu na śniadanie poza kilkoma kałużami nie ma śladu po nawałnicy. Tradycyjnie śniadanie w tym samym miejscu. Tym razem naleśniki z bananami i tomyoum w sumie 60 TBH. jeszcze wejście na chwile do 7eleven po zapas wody i idzuemy na przystanek autobusowy który wieczorem odnaleźliśmy. Przed wyjazdem sprawdziłem na google maps jakim autobusem powinniśmy jechać wiec w miarę spokojnie oczekiwaliśmy na transport. Planowo mieliśmy dotrzeć do dworca linią autobusową nr 9, przynajmniej tak mi wynikało z mapy, jednak pani bileterka zaczęła w autobusie zaprzeczać i radziła żebyśmy przesiedli się do lini 3. No cóż pani konduktorka z pewnością wie lepiej. Na szczęście nasza 3 zaraz też podjechała. Pogoda po burzy była fajna, powietrze rześkie, autobus klimatyzowany przy pomocy wszystkich okien otwartych choć najlepsze lata miał za sobą i to tak lekko licząc kilkadziesiąt lat temu. Autobus nas kosztuje 13 THB i sa to dobrze wydane pieniądze bo możemy przy okazji prawie godzinnego kursu zobaczyć kawałek Bangkoku W końcu dojeżdżamy i tu następuje pewne zaskoczenie bo jednak widok za szybami nie przypomina tego znanego z Google Earth, ale kierowca potwierdza to przystanek Mochit Bus station. No ok wysiadamy, wysiadamy na środku niczego. Kilkupasmowka w jedna kilkupasmowka w druga. Na gorze skytrain, tłok i harmider ludzi gdzieś się spieszących, ale dużej stacji autobusowej w okolicy nie widać

Postanawiamy zapytać się o drogę taksówkarza. A przecież już pisaliśmy, nie pytać się Tajów o drogę. Tak samo było w tym przypadku. Jakby coś wiedział niby wskazywał jakiś kierunek ale za każdym razem inny. No trudno może kierowca tuktuka. Pan niestety po angielsku ni w ząb po tajsku my jeszcze mniej. Gorąc powoli leje się z nieba. Po żeźkim powietrzu z rana już nie ma śladu. Idziemy za grupką ludzi trafiając na regionalny targ z rybkami akwariowymi. Super gdzie nie spojrzysz na ziemi przezroczyste torebki z rybkami w środku. Niesamowite ale na szczęście i 7eleven był blisko. Po drodze zatrzymujemy białego z Tajska dziewczyną Radzą wziaść tuktuka, ale to już przerabialiśmy. W końcu postanawiamy skorzystać z dobrodziejstw techniki w końcu mamy telefon z GPS i mapami. Powinno się udać. Niestety bateria w telefonie zdycha zipie resztka sił. I tutaj przydało się moje ślęczenie nad mapami przed wyjazdem. Żeby szybciej obraz się wczytał olewamy zdjęcia satelitarne i posługujemy się tylko rzutem ulic. Telefon odnajduje aktualna naszą lokalizacje i zaczynam powoli rozpoznawać dość wg mnie charakterystyczny układ ulic w pobliżu poszukiwanego dworca.
Jakieś półgodziny później i dwa 7eleven okazało się że przeczucie mnie nie myliło dworzec był tylko faktycznie nie nazywał się Mochit station :)

Sam dworzec jest podzielony na dwie części. Jedna dla autobusów miejskich i tak linia 9 do której wsiedliśmy na początku oraz 3 także mialī tutaj swoje krańcówki. Druga część jest przeznaczona dla autobusów miedzy miastowych i między narodowych. Szybko dzięki dużemu banerowi odnajdujemy stanowisko sprzedaży biletów.Całość formalności trwa może dziesięć minut. Potrzebne są paszporty. Można wybrać miejsca. ( nie polecamy pierwszego rzędu ale o tym jutro) bilet do Siem Reap kosztuje 750 TBH. W tej cenie wliczony jest ponoć poczęstunek. No cóż zobaczymy.

Wychodząc z dworca cykam mu jeszcze zdjęcie tak na wszelki wypadek żeby jutro w razie co pokazać o jaki dworzec nam chodzi. Spóźnić się przecież na nasz autobus nie możemy. Wsiadamy w autobus linii 3 i czeka nas godzinna trasa powrotna do hotelu. Po drodze już bez stresu i na spokojnie możemy przyglądać się miastu i jego wielkości. Na rogu naszej uliczki Rambuttri wymieniamy pieniądze i idziemy na basen. W planach jest oczywiście później masaż i jakaś kolacja. Ale ponieważ siły nam się szybko regenerują i jest to nasz ostatni dzień w Bangkoku postanawiamy sprawdzi co jeszcze ewentualnie jest na naszej liście do zobaczenia i co jest w miarę blisko. Bo po przed południowym spacerze na dalsze wędrówki nie mamy ochoty. Postanawiamy zobaczyć nie daleką świątynie Wat Suthat z olbrzymią huśtawka.

Bangkok nas po raz kolejny zaskakuje, tym razem na skwerze przed Pałacem Królewskim puszczane są przez mieszkańców latawce, odbywają się nawet rożne zawody. Tworzy się fajna sielankowa atmosfera, niestety słonce zachodzi a my chcemy zrobić jeszcze zdjęcia przy znośnym świetle w świątyni. Ruszamy dalej.

Dotrzeć do świątyni Suthat od Pałacu królewskiego jest bardzo łatwo w zasadzie ogranicza się do marszu jedna ulica przed siebie. Z oddali widać już charakterystyczna huśtawkę. Wat Suthat jest jedna z największych i najstarszych świątyni Bangkoku i ku naszemu zadowoleniu za wejście pan bileter nie pobiera od nas żadnych pieniędzy. O samej świątyni nie będziemy się rozpisywać, każdy może zaczerpnąć sporo informacji z internetu czy przewodników. Jedno jest pewne warte jest zwiedzenia. Kompleks świątyni nie jest tak ogromny jak np WatPho ale z całą pewnością warto go zobaczyć. Trafiamy chyba na moment wykładów i modlitw w świątyni. W środku ludzie w skupieniu czytają popijając wodę słuchają głosu mnicha z megafonów. Siadamy na chwile pośród nich z ciekawością rozglądając się dokoła. Ponieważ samego obrządku i tak nie rozumiemy skupiamy się na wnętrzu. Ręcznie malowane sceny na ścianach teraz oświetlone robią niesamowite wrażenie. Wieczór nadszedł niepostrzeżenie, kiedy wychodzimy ze świątyni jest już ciemno. Postanawiamy tym razem wracać inną drogą Bocznymi uliczkami kierujemy się w stronę Pomnika Demokracji. Miejsca zbiorek i miejsca drogowskazu dla wszystkich plecakowiczów. Na każdym kroku po obu stronach ulicy rozstawiły się już uliczne garkuchnie. Mimo ze od Kho San Road jest kilkaset metrów dalej ceny tutaj są spokojnie o 1/ 3 niższe. Oczywiście nie możemy sobie odmówić kolejnego PhadThaia. Tak samo zresztą jak wizyty w naszym ulubionym salonie masażu kiedy już docieramy do naszego hotelu. Powoli jednak dociera do nas pewna nostalgia, trzeba się pakować. Postanawiamy to zrobić szybko tak by jeszcze wieczorem wyjść, przejść dookoła naszych uliczek. Pakowanie zawsze kojarzy się w normalnych wyjazdach z szybkim transferem na lotnisko i powrotem do domu. My tymczasem jesteśmy na początku naszej podróży ale to uczucie końca jest nam bliskie. W sumie choć tylko spędziliśmy tutaj tylko parę dni zżyliśmy się z tym miejscem czując się jak u siebie. Urokliwa uliczka, dobre jedzenie, mili ludzie a wszystko w odległości kilkudziesięciu metrów od mekki turystycznej głośnej KhoSan Road która tak na prawdę rozczarowuje. Zrobiliśmy błąd rezerwując hotel na cały okres czasu, teraz już wiemy że tutaj można bukować miejsce na jedną noc i ewentualnie na drugi dzień iść szukać czegoś tańszego ( tak bo ceny można wynegocjować znacznie lepsze niż te które otrzymujemy od portali hotelowych. Szwędamy się po okolicy sącząc Siam Sato żegnając się Rambuttri. Za parę godzin rozpoczyna się kolejny etap podroży. Kambodza brzmi tajemniczo
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (17)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedzili 2% świata (4 państwa)
Zasoby: 10 wpisów10 2 komentarze2 78 zdjęć78 0 plików multimedialnych0
 
Nasze podróże
17.04.2013 - 24.04.2013